czwartek, 1 grudnia 2011

Etapy korekty płci w Polsce

Korektę płci w Polsce można podzielić na kilka etapów.

Pierwszym jest diagnoza pacjenta jako osoby transseksualnej, dokonywana przez specjalizującego się w tym lekarza seksuologa. Oznacza ona serię wywiadów z nim, psychiatrą i psychologiem, konieczność dostarczenia badań genetycznych i innych zleconych badań medycznych (nie ma jednej skutecznej metody zdiagnozowania transseksualizmu – można co najwyżej wykluczyć zaburzenia powodujące, że człowiek utożsamia się z płcią inną niż wskazują na to genitalia – i każdy lekarz wypracował sobie inny kanon badań niezbędnych mu do postawienia diagnozy). Niektórzy lekarze nadal zlecają test realnego życia, co oznacza, że osoba transpłciowa musi – bez względu na swój wygląd i sytuację życiową – przez dwa lata funkcjonować w roli zgodnej ze swoim Ja. To zalecenie wzbudza wiele kontrowersji. Czasem wymagane jest też pozostawanie pod stałą opieką psychologa. Byłby to dobry pomysł, gdyby nie fakt, że psycholog przeważnie współpracuje z diagnostą, co uniemożliwia osobom transpłciowym nawiązanie z nim relacji opartej na zaufaniu: terapeuta postrzegany jest bowiem jako narzędzie kontroli władcy-seksuologa. Główną trudnością na tym etapie jest jednak fakt, że bardzo ciężko znaleźć kompetentnego diagnostę, który zna się na temacie transpłciowości (wielu wciąż uważa ją za objaw schizofrenii), stale dokształca, jest obiektywny, nie wierzy w mity o bezwarunkowym pragnieniu operacji na narządach płciowych i obowiązkowej heteroseksualności, traktuje swoich pacjentów z empatią i szacunkiem…

Czytaj dalej...

sobota, 19 listopada 2011

20. listopada – Dzień Pamięci…?

Późny wieczór, za niespełna dwie godziny wybije północ i oficjalnie skończę 26 lat. Zamiast myśleć nad zorganizowaniem imprezy – ogarniałem obchody Dnia Pamięci. Zamiast rozsyłać zaproszenia – wymyślałem tekst ulotek, a dzisiaj je dodatkowo poprawiałem. Biało-grafitowe, stylizowane na klepsydry. Zamiast jutro spotkać się z przyjaciółmi… – ależ się z nimi spotkam, tyle że zamiast świeczek do zdmuchnięcia zapalimy znicze i będziemy mieli nadzieję, że nie zgasną zbyt prędko. Torebkę z prezentem schowam do plecaka, źle by wyglądała przy tych zniczach.

221 ofiar. O tylu wiemy. Tylko o tylu, aż o tylu. Liczba zbrodni, których jesteśmy świadomi, które zostały gdzieś udokumentowane, wzrosła w ostatnich latach. Parę lat temu wymienialiśmy zaledwie kilkanaście nazwisk. Potem, gdy ruszył duży projekt, okazało się, że w 2009 znanych nam ofiar było już sto kilkadziesiąt. W tym roku – 221. Ile ich było w ogóle, tych śmiertelnych ofiar nienawiści – nie wiemy. Tym trudniej oszacować skalę ogólnej przemocy wobec osób trans, ale nawet w relatywnie bardzo bezpiecznej Polsce większość z nas kiedyś zetknęła się z jakimś aktem nienawiści tylko i wyłącznie dlatego, że komuś przeszkadzała obecność osoby trans.

Większość ludzi LGBTQI o Dniu Pamięci Osób Transpłciowych pamięta w listopadzie. Nie wszyscy wiedzą, kiedy to dokładnie jest. Część – znaczna – nie słyszała w ogóle lub dowiedziała się w ostatnich dniach. Nie jest to szczególnie nagłaśniana, polityczna uroczystość, w ostatnich latach na naszych marszach pojawiało się po kilkanaście osób i zastanawiam się, ilu ich przyjdzie jutro.

Ja o Dniu Pamięci pamiętam zrywami przez cały rok, bo przez cały rok gdzieś komuś podaję datę urodzenia, mówię, ile mam lat i na inne sposoby uruchamiam ciąg skojarzeń, który aktywuje to: „20 listopada – Dzień Pamięci Osób Transpłciowych”. Wiadomo, że będzie następny, że będzie długa lista ofiar…

Na urodziny życzyłbym sobie, żeby tego dnia nie musiało w końcu być. Żeby osoby trans przestały się bać, że ktoś je napadnie, wyrzuci z domu, zwyzywa, postrzeli… Żeby były akceptowane przynajmniej w takim stopniu, w jakim ja jestem akceptowany. Żeby święto osób trans było radosne jak Parada Równości, a nie żałobne jak Wszystkich Świętych.

I żeby oddano mi mój dzień.